Znowu dworzec kolejowy. Kraków. Pierwszy raz byłam jak
miałam kilka lat. Nie pamiętam ile. Jechaliśmy z Katowic na wieś na wakacje. W
Krakowie była przesiadka na pociąg do Chabówki. W pociągu z Katowic był
potworny tłok. Cała drogę siedziałam w korytarzu na walizce. Tekturowej
szaro-niebieskiej walizce, w której cały rok mam trzymała rzeczy z innej pory
roku. W zimie letnie, latem zimowe. Uwielbiałam wyjmować w zimie letnie sukienki mamy. Jej kreację
sylwestrową – bluzkę z falbankami, czerwoną, w róże. Pamiętam tego sylwestra ,
gdy szyła ją do czarnej długiej spódnicy, do tego czarny pasek z broszką po
prababci zamiast klamry i naszytymi koronkami. Chyba do tej pory marzę o takiej
bluzce, do tej pory falbanki i róże chodzą mi po głowie.
Na wakacje walizka zmieniała swoje przeznaczenie i stawała
się tym czym była naprawdę, walizką, pudłem, do którego pakowało się rzeczy na
podróż. I ławką, na której mama położyła poduszkę, żebym mogła się przespać. Bo
jechaliśmy nocnym pociągiem. Popołudniu rodzice spali przed podróżą. Nie wiem
czy spali naprawdę, czy tylko udawali, żeby mnie zmusić do spania. Ale ja nie
spałam. Tak samo jak nie potrafiłam zasnąć po obiedzie w przedszkolu, tak samo
teraz nie mogłam zasnąć. Wizja całonocnej podróży była tak ekscytująca, że nie
mogłam tak po prostu spać. I w pociągu też nie spałam. Wiele lat jeszcze miałam
powód do przechwalania się przed kolegami i kuzynem, że nie spałam całą noc,
tak jakbym była dorosła.
W Krakowie wsiedliśmy do innego pociągu, bardziej
egzotycznego, z ławkami z drewnianych listewek. Pamiętam mrok na peronach,
światło w pociągu i swój paniczny strach, że tata nie zdąży. To wtedy, w tamtym
pociągu z Katowic rodzice zostawili koc, piękny nowy koc i tata pobiegł po
niego, a ja umierałam ze strachu, że pociąg odjedzie bez niego. W moim
dziecięcym umyśle czas nie istniał. I ten strach pozostał we mnie na zawsze. Do
tej pory boję się, że się spóźnię na pociąg, czy autobus i zawsze jestem długo
przed czasem.
Dworzec się wciąż zmienia, ale pociągi z Katowic wciąż
przyjeżdżają i wciąż odjeżdża pociąg do Chabówki.
I teraz dworzec nie budzi już we mnie wspomnień innych
dworców, jak wtedy, gdy pracowałam u Stefana. Ale tak samo jak wtedy wchodząc
do tunelu wchodzi się w mrok, miejsce bez słońca i ludzie stają się inni. Mrok
ogarnia dusze, przyciąga ludzi żyjących w cieniu, tych, którzy nie mają dokąd
wrócić i śpią na podłodze między ławkami w drugim tunelu. Tych, którzy kradną,
żeby żyć i móc przyćpać, przychodzą tu i pytają czy nie potrzebuję szczoteczek
do zębów i dezodorantu po okazyjnej cenie. Z czasem każdemu tu wszystko jedno.
Nikt się niczym nie przejmuje. Co jakiś czas wybucha afera, policja usiłuje
zaprowadzić porządek. Ktoś doniósł, że Jarek ma na stoisku kradzione książki,
jakaś kobieta ściągnęła policję, bo pornosy leżą na wierzchu. Stoisko zamknęli,
spisali Aśkę, po południu przyszła Iwona na swoją zmianę i znów wszystko
funkcjonuje jak dawniej. Drobiazgi urastają do rozmiarów afery, tragedie stają
się drobiazgami. Kradzione książki leżą dalej na stoisku. Płyty z filmami też.
Nikt nie wie, co jest kradzione, a co nie. Lepiej nie wiedzieć.
Wtedy, u Stefana, policja też się czepiała, o Mein Kampfy po
polsku drukowane nielegalnie na Ukrainie.
Nikt nie pracuje tu legalnie. Nikt nie robi inwentaryzacji.
Pracownicy robią co chcą. Równocześnie w jakiś dziwny sposób zależy im na tym,
żeby sprzedać jak najwięcej, choć nic od tego nie zależy. Chyba dla rozrywki,
bo dobry utarg podnosi nastrój. Poszukiwanie książki czy filmu, o który pyta
klient staje się wydarzeniem w codziennej nudzie. Iwonka przebiega pół tunelu,
bo na tamtym stoisku widziała ten film, o który pytają. A dziś jest zły dzień,
w kasie nie ma jeszcze nawet tej kwoty jaką ma sobie wypłacić za przepracowany
dzień, a już jedenasta!
Interes kręci się właściwie sam. Właściciel pojawia się
czasem w ciągu dnia, żeby ściągnąć kasę, bo za coś musi żyć. A tutaj wszystko
samo się kręci. Przychodzą ludzie z filmami, pracownik im płaci, klienci
kupują, samemu się sobie wypłaca zarobioną kasę. Nikt nie sprawdza czy coś
zginęło, bo i tak by do niczego nie doszedł.
Dworzec żyje własnym życiem. Ma swoich stałych bywalców.
Stałych jadących codziennie do pracy i wracających codziennie z pracy do domu.
Stałych pracowników sprzątających peron, schody i tunele. Stałych bezdomnych
śpiących nocami. Stałych sprzedawców obwarzanków, książek, gazet i papierosów.
Wszystko brudne, zakurzone, czegokolwiek dotknąć na dłoni
zostaje warstwa lepiącego brudu.
Wczoraj przeciwległą ścianę oblepili reklamą sieci
komórkowej. Więc patrzę na piękny płaski brzuch uśmiechniętej dziewczyny w
różowym kostiumie kąpielowym w tygrysie ciapki, stojącej po kolana w morzu. Ma
ładne piersi, duże i jędrne. I grube, plastikowe bransoletki na ręce, a ja się
zastanawiam czy da się z nimi pływać.
Podziemnie życie, podziemne interesy. Nielegalni pracownicy robią nielegalne interesy, nielegalny
towar, nielegalni dostawcy. Są tylko dwie zasady : ktoś musi być na stoisku i
coś musi się sprzedawać. Reszta jest bez zasad.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz